Dawno, dawno temu w spokojnym
miasteczku nad rzeką Orzyc mieszkał Jan z żoną Marią. Dobrze im się żyło, bo
szewc robił buty na każdą porę roku, modne i wygodne. Żona zajmowała się domem
i wychowaniem dzieci, które - po osiągnięciu dorosłego wieku – założyły własne
rodziny.
Najmłodsza z rodzeństwa
Agnieszka, mając lat osiemnaście, poślubiła dwudziestoletniego stolarza z
Różana. Młodzi zamieszkali w centrum miasta, przy rynku. Bolesław zręczny i
pracowity stolarz szybko zdobył szacunek i poważanie miejscowej ludności. W
wieku lat trzydziestu został rajcą miejskim i zamieszkał we własnym, piętrowym
domu, którego pokoje Agnieszka urządziła wykwintnie i ze smakiem. Wydawałoby
się, że zamożnemu małżeństwu niczego nie brakuje. A jednak! Oboje marzyli o
dzieciach. Piękny dom świecił pustkami, a Agnieszka snuła się po pokojach jak
zjawa.
Chodziła pieszo, jeździła
bryczką do miejsc świętych i błagała Boga, świętą Rozalię, świętego Rocha i
świętych, jakich tylko znała, o potomstwo. Mijały lata, a oni nadal byli sami.
Trzymała ich przy życiu miłość i wiara, dzięki której w bezdzietnym związku
przetrwali osiemnaście lat.
Bóg ich wysłuchał i stał się
cud! Doczekali się bliźniąt, Agnieszka urodziła dziewczynki, którym na chrzcie
nadano imiona: Bogumiła i Bogusława. Radość rodziców rozpierała, bo Miła i
Sława wspaniale wzrastały w atmosferze miłości.
Minęło półtora roku i
niespodzianka. Agnieszka jest brzemienna. Znowu urodziła dwie dziewczynki:
Bronisławę i Wiesławę.
W wychowaniu czterech córek
pomagały rodzicom dwie opiekunki. Do domu pełnego radosnych dziecięcych
dźwięków chętnie przybywali dalsi i bliżsi krewni. Jedno skrzydło budynku
przeznaczono na zajazd dla zamożnych podróżnych. Zatrzymywały się rodziny z
najwyższych sfer arystokratycznych. Dziewczynki bawiły się z dziećmi przybyszów
i w ten sposób poznawały światowe zwyczaje i języki obce.
Siostry były bardzo podobne do
siebie, tylko rodzice potrafili je rozpoznać. Najwięcej trudności sprawiały
nauczycielom. Prawie identyczne uczennice i jednakowe mundurki czyniły je
nierozpoznawalne. Mogły swobodnie zamieniać się w różnych sytuacjach, bo
profesorowie zrezygnowali z dochodzenia, która jest która. Dorastające w
dobrobycie panny bawiły się uczuciami chłopców.
Aż pewnego razu zatrzymała się
w zajeździe rodzina książęca, która jechała z synem jedynakiem na Litwę.
Pierwsza smukłego przystojnego młodzieńca dostrzegła Wiesia, która przed Jego
Książęcą Mością wykonała wdzięczny ukłon i posłała czarujące spojrzenie.
I tak kolejno: Bronia, Miła i
Sława zmieniały się i kręciły w pobliżu księcia. On był przekonany, że spotyka
się i rozmawia z tą samą dziewczyną. Wypoczęci podróżni po dwóch dniach
opuścili zajazd i udali się w dalszą drogę.
Panienki zauroczone młodzieńcem
ciągle o nim mówiły. Wtedy w ich dorastające życie wkroczyła matka i
powiedziała, żeby nie zawracały sobie głowy księciem, bo i tak żadnej nie
poślubi z powodu ich niskiego stanu urodzenia. Wydawało się, że sprawa została
postawiona jasno i problem znikł.
Jednak po roku książę
przyjechał z rodzicami, by prosić o rękę Wiesławy. Zdziwiony Bolesław najpierw
długo milczał, a Agnieszka skinieniem głowy dawała znaki mężowi, by wyraził
zgodę.
- To dla mnie wielki zaszczyt,
ale muszę zapytać się córki . Ona podejmie decyzję o swojej przyszłości –
powiedział nieśmiało.
Poproszono Wiesławę, która po
wykonaniu pięknego ukłonu, zatrzepotaniu rzęsami i przesłaniu rozbrajającego
uśmiechu oczarowała księcia i jego rodziców. Jej „tak” wyszeptane, spuszczenie
głowy i ukłon przyjęto z wielką ulgą.
Siostry zamiast się cieszyć,
że jedna spośród nich będzie księżną i wprowadzi je na salony arystokracji,
zaczęły z zazdrości myśleć nad pokrzyżowaniem planów. Młodzi poszli na spacer
nad rzekę, a za nimi w stosownej odległości służba. Rodzice ustalali sprawy
związane z zaręczynami, a one zamknęły się w jednym z pokoi i dyskutowały. Od
służby dowiedziały się, w której sukni wystąpi wieczorem ich siostra i one
ubrały się identycznie.
Kolacja w pokoju stołowym,
rodzice narzeczonych stojąc czekali na wejście Wiesi. Wchodzą wszystkie cztery,
piękne identyczne panienki. Jednakowy ukłon, spojrzenie i jedna z nich, a była
to Bronia mówi:
- Poznaj, która z nas jest
twoją narzeczoną?
- Co u licha! – Krzyknął stary
książę. – Kpiny, czary, czy jeszcze coś
innego?!
- Książę wybaczy, wcześniej nie powiedziałem,
ja mam cztery córki – wyjaśniał Bolesław.
- Czy to mnie skradłeś buziaka? – pytała
filuternie Sława.
- A może mnie? – wdzięczyła
się Miła.
- Dosyć tego! – krzyknął arystokrata. – Mój
syn żadnej z was nie poślubi. Nikt nie może mojego syna wystawiać na
pośmiewisko!
Tu podniósł prawą rękę do góry, a potem wykonał ruch
jakby chciał je przebić wskazującym palcem i dobitnie, i z siłą powiedział:
- Zmieńcie się w kamienne
żaby, żabki, żabusie, żabcie! Wszystko mi jedno!
Bolesław stał jak sparaliżowany, Agnieszka nie
wytrzymała.
- Twój syn niech zostanie
delfinem i niech całe życie patrzy na nie i zastanawia się, która jest jego
narzeczoną!
Zerwał się wicher. Otwarte
okno zamknęło się z trzaskiem, panny zamieniły się w żaby, a kawaler w delfina.
Tę baśniową historię
powtarzano wiekami, aż uwierzono, że pocałowanie właściwej wybranki księcia
zapewni młodzieńcowi wierną i dobrą żonę. Problem w tym: która to jest? Zaś dziewczyna ubiegająca się o pracowitego i
wiernego męża powinna stanąć przy właściwej żabie o imieniu Wiesława i
powiedzieć: „ To ja, kocham cię.”
Podobno, czar działa i każdego
roku młodzi spotykają się przy makowskiej fontannie i powtarzają legendarny
rytuał. Skupiska żab urządzają koncert na wiele głosów. Rech, rech, rech o
różnej barwie i natężeniu słychać nad wodami Orzyca i zalewu.
Kto chce, niechaj wierzy, a
kto nie chce, niech nie wierzy, bo to jest legenda o księciu zamienionym w
delfina i pięknych pannach makowiankach przeobrażonych w żaby.