sobota, 18 lutego 2012

KTO RATUJE JEDNO ŻYCIE - RATUJE CAŁY ŚWIAT

 Zostałem poproszony przez Panią Wandę, gospodynię tego bloga, o napisanie kilku słów o historii, która wydarzyła się prawie 70 lat temu, w czasie wojny. Oczywiście znam tą historię z przekazów rodzinnych i rozmów z bezpośrednimi uczestnikami tamtych wydarzeń. Moja relacja może być niepełna, może zawierać pewne subiektywne spostrzeżenia, dziś już nie jesteśmy w stanie wiernie odtworzyć tego, co wydarzyło się tak dawno temu. Bohaterowie tych wydarzeń niestety nie żyją.
            W czasie wojny Niemcy na terenie Makowa Mazowieckiego zorganizowali getto, jedno z największych na terenie północnego Mazowsza. Wydaje się, że  położenie Makowa w niedalekiej odległości od obozu zagłady w Treblince i duży odsetek ludności żydowskiej zamieszkującej te tereny sprawiły, że ze względów praktycznych ta lokalizacja dla Niemców była idealna. Do makowskiego getta zwożono Żydów z okolicznych wsi i miasteczek. Do getta trafiła również rodzina Orłowskich z Makowa. Orłowscy przed wojną byli właścicielami młyna w Makowie. Życie w getcie było bardzo ciężkie. Dzieci Orłowskich : Fajga (Fela), Marysia i Nachman, dopóki było można wychodzić z getta, często chodziły do pobliskich wiosek, żeby kupić trochę żywności. Najstarsza Fajga, zarabiała robiąc dla Niemców swetry na drutach, Marysia, która była młodsza, przez pewien okres czasu była w obozie w Biedrzycach, gdzie pracowała przy pracach polowych. Latem 1942 roku Orłowscy dowiedzieli się o zamiarze likwidacji getta i wywiezieniu Żydów do obozów. Tuż przed likwidacją, która nastąpiła na jesieni, rodzeństwo postanowiło uciec z getta.  Znali okoliczne wioski z licznych wypraw po żywność, byli pewni, że dadzą sobie radę. Przez dwa zimowe miesiące (na przełomie roku 1942 i 1943) Orłowscy wspólnie ze znajomym Matesem Rosenem błąkali się po lasach, ukrywając się przed Niemcami.
            Moi dziadkowie Eleonora i Adolf Parcińscy, wspólnie z synem Antonim i moją mamą Jadwigą prowadzili gospodarstwo we wsi Bolki. Antoni zauważył, że co noc z kopca giną ziemniaki. Pewnej nocy postanowił sprawdzić, kto je wybiera. Ze zdziwieniem zauważył, że ziemniaki podbiera młoda Żydówka ukrywająca się w pobliskich lasach. Decyzja moich dziadków była jedna. Mimo zagrożenia śmiercią ze strony Niemców, mimo że w domu również często brakowało wszystkiego, postanowili ukryć Felę (Fajgę)  u siebie. Jej brat wspólnie z przyjacielem ukrywał się w sąsiednim gospodarstwie u państwa Bazydło. Najmłodsza Marysia znalazła schronienie w oddalonej o kilka kilometrów wsi Lipniki.
            W ciągu dnia Fela ukrywała się za szafą, która stała w kącie mieszkania, wieczorami wychodziła na spacery do lasu, do którego przylegało gospodarstwo moich dziadków. Zimą spała razem z moją mamą, latem miała posłanie na strychu domu. Fela często odwiedzała swoją młodszą siostrę. Kompleks leśny do dziś rozciąga się od Bolek do Lipnik, tak więc łatwo było przejść niezauważonym. Jak po latach w rozmowie ze mną wspominała, znała każdą ścieżkę i dróżkę w tej okolicy. Rzeczywiście muszę przyznać że wiele tych ścieżek istnieje do dziś.
            Pod koniec 1943 roku, jedna z sąsiadek zaczęła podejrzewać, że u moich dziadków ktoś się ukrywa. Aby nie narażać całej rodziny na niechybną śmierć, Fela postanowiła odejść. Przed odejściem, wszyscy wtajemniczeni, na prośbę mojej babci Eleonory, musieli przysiąc, że nigdy o tym nie powiedzą nikomu. Fela ukrywała się następnie u sąsiadów, razem z bratem i jego przyjacielem. Była o krok od śmierci, gdy zatrzymał ją w tym gospodarstwie żołnierz niemiecki - Ślązak wcielony do Wehrmachtu. Udało jej się zbiec. W tym miejscu oddajmy głos bohaterce naszej opowieści:
          -  Uciekałam, nie wiedząc, w jakim kierunku idę. P. Osowscy siedzieli w bunkrze, wieczorami przychodziłam do nich i mnie karmili. W dzień siedziałam w bunkrach, albo w pustych mieszkaniach przy cmentarzu. Mieszkanie było p. Dąbrowskich. Oni byli wysiedleni. Ale pewnego dnia przyszedł pan Dąbrowski ,coś wykopać z ziemi; słoninę i kości. (...) Nazajutrz przyszedł z synem. Rozpaliliśmy ogień. Gdy dwóch wojskowych przeszło drogą i widzieli dym z komina, weszli i zaczęli z nami rozmawiać. Jeden mówił po polsku. Ja prosiłam go,żeby mi dali pracę. (...) Dali mi prać bieliznę i dzięki tym żołnierzom przeżyłam wojnę. Oni przenieśli się do Chrzanowa do folwarku p. Chrzanowskich. Ja pojechałam do Chrzanowa, jeszcze z jedną kobietą, która miała 4 dzieci(...) mieszkałyśmy w bunkrze. Pod koniec przyszła pani (...) coś wykopać i mnie widziała. Nazajutrz zjawiła się żandarmeria i znów byłam w niebezpieczeństwie. Ale Niemcy stwierdzili, że wzięli mnie z polskiego domu i wysłali mnie do ich kuchni pracować. Po dwóch tygodniach skończyła się wojna.
            Wojnę przeżyła również mała Marysia. Niestety Nachman Orłowski na dwa tygodnie przed wyzwoleniem, na skutek donosu, już po wysiedleniu przed nadejściem frontu, został ujęty przez Niemców i rozstrzelany. Do dziś nie wiadomo, gdzie jest jego grób. Wojnę przeżył również najstarszy z rodzeństwa Orłowskich, który był żołnierzem i w 1939 roku został umieszczony w oflagu. Fela po wojnie pojechała do dalekiego kuzyna do Łodzi i tam spotkała się z bratem. Wyszła za mąż i zamieszkała w Płocku. Tam urodziły się jej córki i zmarł mąż. Fela wyemigrowała do Izraela. Marysia wyjechała do USA, wyszła za mąż. Tragiczne przeżycia wojenne odbiły się na jej zdrowiu. Odwiedziła Maków w roku 1992. Nie była w stanie wskazać, gdzie dokładnie się ukrywała. Wspomnienia tragicznych chwil wróciły. W 1994 roku zmarła.
            Fela wierna przysiędze złożonej mojej babci, przez wiele lat nikomu nie mówiła o historii ukrywania się w gospodarstwie Parcińskich. Po roku 1989, poprzez Wojtka Henrykowskiego, Fela odszukała moją mamę. W roku 1996 na wniosek Fajgi (Feli) Nadulek (Orłowskiej) Antoni Parciński (pośmiertnie) i Jadwiga Miecznikowska zostali odznaczeni medalem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata. Uroczystość wręczenia medalu odbyła się w Instytucie Yad Vashem w Jerozolimie. Rok później w imieniu rodziców, z rąk premiera Cimoszewicza i ambasadora Izraela w Warszawie, medal Sprawiedliwych odebrała moja mama.


Uroczystość nadania tytułu Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata
(od lewej Fajga Nadułek (Orłowska), dyr. Yad Vashem dr Mordechaj Paldiel, Mordechaj Ciechanower, Jadwiga Miecznikowska (Parcińska), dr Zalman (Zenek) Drezner)

            Fajga (Fela) Nadulek (Orłowska) zmarła w 2008 roku, dwa lata po śmierci mojej mamy. W 2009 roku jej najmłodsza córka Hanna odwiedziła Polskę. Razem zwiedzaliśmy Maków. W Płocku odszukałem grób jej ojca. Ten tragiczny czas wojny sprawił, że dziś jesteśmy rodziną. Często dzwonimy do siebie, piszemy na Facebooku, cieszymy się z narodzin jej wnuków, osiągnięć naszych dzieci, martwimy się porażkami, chorobami. Żyjemy. Tak żyjemy, chociaż dla naszych rodziców i dziadków wcale nie było oczywiste, że kiedyś ich dzieci .... Wtedy kromka chleba, skradziony kartofel, cofnięta lub  podana pomocna dłoń, stanowiły o życiu lub śmierci.
            Historia, jakich na pewno wiele. Często zastanawiam się, czy to co zrobili moi dziadkowie i moja mama było bohaterstwem? Zawsze wtedy sięgam do wniosku Pani Fajgi o uhonorowanie mojej rodziny medalem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata i czytam "Jestem przekonana, że ci owi wieśniacy będąc wierzącymi chrześcijanami, nie mogli nam odmówić pomocy w pierwszym rzędzie z czysto ludzkich pobudek".
Adam Miecznikowski

Pan Adam Miecznikowski z matką - Jadwigą  Miecznikowską (Parcińską).
Dolina Gmin w Yad Vashem.
Na zdjęciu widoczny napis Maków.


Dziękuję Radnemu Rady Powiatu Makowskiego Panu Adamowi Miecznikowskiemu za udostępnienie materiałów . Podziwiam Pana wiedzę i zaangażowanie. Pozdrawiam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz