niedziela, 12 lutego 2012

Wywiad z panem Kazimierzem Bogusławem Kobylińskim

Wywiad z panem Kazimierzem Bogusławem Kobylińskim  przeprowadzony dnia 7.lutego 2012 roku.



            Jesteśmy w zakładzie fotograficznym, który prowadzi Pan od wielu lat. Zmienione .zostało miejsce, ale nie zawód. W 1980 roku miał Pan 31 lat, prowadził jednoosobową firmę i chciał zmian korzystnych dla ludzi.
            Kiedy i jak Pan wstąpił do NSZZ „Solidarność”?
            Wiedzę o strajkach w Gdańsku i w ogóle o sytuacji w Polsce zdobyłem, słuchając „Wolnej Europy” i „Głosu Ameryki”. Wiedziałem, że w makowskich zakładach pracy powstawały Międzyzakładowe Komitety Strajkowe. W budynku Urzędu Miasta odbywały się zebrania, na które każdy  miał prawo wstępu. Któregoś jesiennego wieczoru poszedłem na zebranie. Wówczas rozmawiano o problemach istniejących w zakładach. Podobała mi się atmosfera, bo można było mówić o wszystkim, byleby na temat. Zgłosiłem i ja problem, który był bolączką wielu mieszkańców; brak telefonów w Makowie Maz. Prowadziłem firmę i musiałem sprowadzać materiały potrzebne mi do pracy. Telefoniczne połączenia mogłem realizować tylko na poczcie. Trzeba było stać w długiej kolejce i czekać kilka godzin na rozmowę. Po jakimś czasie poznałem, dzięki życzliwości znajomych z poczty, schemat postępowania, który skracał czas oczekiwania na połączenie. Zamawiałem znacznie droższą rozmowę błyskawiczną, która po 15 minutach oczekiwania przechodziła na pilną i wielokrotnie droższą. Potem po 40 minutach stawała się zwykłą, ale już byłem na początku kolejki. Jak widać, problem był i obecni na zebraniu zainteresowali się jego rozwiązaniem.
            W Tymczasowym Zarządzie Oddziału NSZZ „Solidarność” w Makowie Mazowieckim byli: Krzysztof Jerzy Lorenz – pracownik Spółdzielni Mieszkaniowej „Jubilatka”, Ryszard  Świętochowski ze ZREMB-u, Jan Wilkowski z Warel-u, Jan Jakubiak z PSS „Jutrzenka ”i Romuald Frydrych – kierownik apteki.
            Starając się o telefony, dowiedzieliśmy się, że nie mamy budynku odpowiadającego normom telekomunikacji. Wysokość jego mierzona od podłogi powinna wynosić trzy metry. Tym wskazaniom odpowiadały:  młyn na ul. Nowotki (obecnie Grabowa) i Bank Spółdzielczy (teraz budynek na 1 Maja, naprzeciwko Starostwa).
            Problemu nie udało się rozwiązać .Przychodziłem co tydzień, na zebraniach omawialiśmy bieżące sprawy.
            Na Zjeździe Oddziału „Solidarności” wybrano mnie do Zarządu i zostałem zastępcą przewodniczącego Oddziału.

            Wiemy, że angażował się Pan w przygotowanie uroczystości  poświęcenia sztandaru makowskiej „Solidarności”. Co Pan pamięta z tego ważnego wydarzenia?
            Na stadionie sportowym dnia 3 października 1981 roku została odprawiona Msza św., na której Biskup Płocki poświęcił sztandar. Przybyły tłumy ludzi, bo pogoda jesienna, ale słoneczna zachęcała do wzięcia udziału w ważnej uroczystości. Ołtarz ustawiono na podium, na którym było dużo księży, a wśród nich  Biskup dr Bogdan Sikorski, który celebrował Mszę św.. Nasz proboszcz ks. Józef Śliwka pełnił rolę gospodarza. Aktor Maciej Rayzacher czytał fragmenty Pisma św. i zapowiadał przebieg uroczystości. Przybyłych gości w imieniu naszego związku witał rzecznik Oddziału – Romuald Frydrych. Przewodniczący Krzysztof Lorenz był na I Krajowym Zjeździe Delegatów w Gdańsku w hali „Oliwia”, więc ja jako wiceprzewodniczący przed uroczystością poświęcenia sztandaru wygłosiłem przemówienie.
            Czy pamięta Pan główne tezy przemówienia?
Do okolicznościowego przemówienia przygotowałem się na piśmie i dziś mam ze sobą ten tekst. (Nastąpiła przerwa, bo do pana Kazimierza przyszli klienci. My zajęłyśmy się czytaniem.) Kartki już pożółkły ( MAJĄ  30 LAT !), tekst napisany ręcznie, jest czytelny.
            Rozpoczyna się następująco. „Każdy naród i każdy człowiek potrzebuje nadziei i bez niej żyć nie można. Lecz w historii rzadkie są momenty, żeby nadzieja była wyrazem całego narodu”. W dalszej części  przypomina homilię Jana Pawła II, wygłoszoną w Warszawie w 1979 roku, potem strajki z sierpnia 1980 roku, zakończone  porozumieniem. Tak uzasadnia wstępowanie ludzi do „Solidarności”, cyt. „Nas zrodził protest przeciw narastającej niesprawiedliwości, zrodził nas bunt wobec krzywdy, poniżenia i upodlenia”. (...) To właśnie organy partyjno-rządowe stały się mimo woli ojcem chrzestnym NSZZ „Solidarność”. Następnie przypomina kolejne wystąpienia przeciwko władzy: poznański czerwiec 1956, warszawski marzec 1968, Wybrzeże 1970, Radom i Ursus 1976 i Sierpień 1980. Potem omawia tworzenie makowskiej „Solidarności”, a następnie podkreśla rolę Kościoła w dążeniu do wolności i sprawiedliwości. Przedstawia ciężką sytuację gospodarczą rolników i za złe rządzenie krajem piętnuje władzę. Przemówienie kończy słowami Lecha Wałęsy, cyt.
„Wzywam Was, abyście nie zapominali, wzywam Was, żeby Polska stawała się coraz bardziej mieszkaniem ludzi”.
-         I co panie na to? –zapytał się nas pan Kazimierz.
-         To jest dokument, można nawet powiedzieć, historyczny. Czy mógłby nam Pan
powiedzieć: jaki był stosunek miejscowych władz do „Solidarności”?
            Naprawdę było różnie. Informowano nas, że niektórych pracowników wzywano na rozmowy, by nie dopuścić do powstawania komisji zakładowych. Władza nam o tym nie mówiła. Byli dyrektorzy czy prezesi, którzy duchem i ciałem opowiadali się za nowymi związkami, ale musieli przytakiwać władzy, by nie stracić stanowiska. Zazwyczaj wcześniej informowaliśmy gospodarza zakładu o mającym odbyć się zebraniu założycielskim. Zbieraliśmy się w świetlicy, przedstawialiśmy założenia statutowe i pracownicy chętnie zapisywali się do nowego związku.             
            Kiedy i w jakich okolicznościach dowiedział się Pan o wprowadzeniu stanu wojennego i co dalej się działo ?
            Do mnie do domu nad ranem o godzinie 3 albo 4 w niedzielę dnia 13 grudnia 1981 roku przyszli koledzy z „Solidarności ”z wiadomościami, że w nocy niektórych przesłuchiwano na Komendzie Milicji, a Krzysztofa Lorenza i Jana Jakubiaka – aresztowano.
 Postanowiliśmy, że w biurze Oddziału o godzinie 9 odbędzie się zebranie, na którym omówimy zaistniałą sytuację. Zarząd stawił się w komplecie,  z przebiegu narady sporządzono protokół i podpisano listę obecności. Dyskretnie ustaliłem z kolegą Romualdem. Frydrychem, że o godzinie 16  wywieziemy majątek Oddziału. O umówionej porze byliśmy w biurze i wtedy usłyszeliśmy walenie do drzwi. Byli to zastępca komendanta MO, milicjanci  i SB. Zabrali nas na komendę, a potem przewieźli  do Ostrołęki. Sześć dni trzymano każdego z nas osobno w zimnych celach,   razem  z pospolitymi przestępcami. Warunki tragiczne: spaliśmy na zbitych z desek pryczach, które przykryto cienkim materacem, jedzenie – bardzo złe.  Potem skuli nas kajdankami po dwóch ( mnie z R. Frydrychem), wyprowadzili na dziedziniec i kazali iść wzdłuż szpaleru uzbrojonych milicjantów do okratowanej ciężarówki (stały trzy).  Było zimno, temperatura na dworze minus 30 stopni, a my nawet bez czapek. Nikt nie wiedział, dokąd nas wiozą. Mówiono, że na białe niedźwiedzie, czyli na Syberię. Po pięciu godzinach dotarliśmy do więzienia dla młodocianych w Iławie, które pełniło funkcję ośrodka odosobnienia dla internowanych. Wszystko na nasz przyjazd było przygotowane. Trafiłem do 12 – osobowej celi z piętrowymi łóżkami, w której już był osadzony  Kazimierz Szeszel z Elbląga, przed świętami dołączono do nas Zbigniewa Iwaniuka z Gdańska.   
            Jak wyglądał dzień świąteczny i codzienny w ośrodku dla internowanych? Czy była biblioteka?
            Dni były podobne, niczym się od siebie nie różniły. Budził nas „kołchoźnik” o piątej rano, toaleta w celi i śniadanie- przez nas nazywane litrażem ( litrowa chochla zupy).Wypuszczano  na spacerniak grupami,  na pół albo na godzinę, chodziliśmy gęsiego w kółko. Jako honorowy krwiodawca złożyłem wniosek, w którym napisałem, że chcę oddać krew dla powodzian z Płocka. Wtedy dostałem na kilka dni spacer w klatce o rozmiarach 20 x 20. Przed Bożym Narodzeniem wystosowaliśmy prośbę do naczelnika o zorganizowanie Mszy św. i odbycie spowiedzi. Jak zwykle, okłamano nas , bo powiedziano, że ksiądz nie wyraził zgody, a księdzu powiedziano, że internowani nie chcą mszy i księdza.  Po Nowym Roku ks. Lucjan Gellert odprawiał nabożeństwo w świetlicy i od niego dowiedzieliśmy się, że chodził pod murami i modlił się za nas.  Przed świętami zwolniono niektórych, a w ich miejsce przyjmowano następnych. Do biblioteki składałem zapotrzebowanie, przynieśli dwie książki, tzw. produkcyjniaki. Więcej nie miałem ochoty na czytanie.
            Tak naprawdę, to za co Pana internowali?
Decyzję podpisaną przez komendanta wojewódzkiego MO w Ostrołęce otrzymałem w Iławie dopiero na początku stycznia. W uzasadnieniu podano, że zostałem zatrzymany, bo mogę naruszać istniejący system prawny. Do domu wróciłem 19 stycznia 1982 roku.
            Co było dalej? Czy skończyły się problemy?
Na drugi dzień musiałem obowiązkowo zameldować się w KW MO w Ostrołęce. Obawiali się, że zejdę do podziemia. Zaproponowali mi współpracę, a kiedy odmówiłem, straszono  ponownym zatrzymaniem. W pierwszym roku raz w miesiącu robiono w domu rewizję i przesłuchania,  później coraz rzadziej. Mam ostatni  protokół rewizji z 1987 roku. W trakcie plądrowania  zabrano mi kilka dla mnie cennych rzeczy, między innymi medal Ojca św. Upomniałem się o swoje i po jakimś czasie oddano mi.
            W 1989 roku doczekał się Pan demokratycznej i wolnej Polski. Czy nadal działał Pan w „Solidarności”?
            Razem z kolegami zająłem się kampanią wyborczą do sejmu i senatu. Kleiliśmy,  plakaty na wiatach przystankowych, słupach reklamowych i gdzie tylko było można. Wówczas z naszego okręgu parlamentarzystami zostali: Aleksander Małachowski- poseł, Józef Gutowski- poseł, Henryk Zbigniew Wilk- senator i Jan Chodkowski-senator.
            W 1990 roku w pierwszych samorządowych wyborach został Pan radnym, a następnie przewodniczącym I Rady Miejskiej w Makowie Mazowieckim. Jaki sukces odnotowała Rada, działając pod Pana kierownictwem?
            Utworzenie Rejonu Administracji Samorządowej jest sukcesem całej Rady Miejskiej. Pochodziliśmy z różnych ugrupowań, ale cel był wspólny: podmiotowy, nadrzędny, priorytetowy. Tego chcieli wyborcy, a my spełniliśmy swój obowiązek.

Panie Kazimierzu, mogłybyśmy rozmawiać godzinami, bo życie Pana jest ciekawe, pełne trudu i nawet poświęceń. Nie rozmawiałyśmy o rodzinie, którą Pan kocha, ale to żona i dzieci przeżywały rozstania i miały ciągłe obawy o przyszłość Pana i własną. Widzimy, że w nowej rzeczywistości czuje się Pan dobrze. Robi Pan to, co lubi, ma Pan wspaniałą rodzinę i tylko pozostało nam życzyć Panu i Najbliższym dużo zdrowia. Dziękujemy za rozmowę.

                                                                   Wanda Pawłowska  i  Urszula Zaradkiewicz 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz