niedziela, 26 lutego 2012

Wywiad z panem Janem Dominikiem Wilkowskim

Jan Dominik Wilkowski – działacz makowskiej „Solidarności”, zastępca przewodniczącego komisji zakładowej, jeden z pierwszych delegatów Regionu Mazowsza, od 1968 pracował w makowskim ZREMB-ie. Do miasta przeprowadził się wraz z rodziną w 1974 ,po czym zatrudnił się w UNITRA-UNITECH, gdzie pracował do końca.

- Jak powstawała „Solidarność” w WAREL-u i ilu liczyła członków w 1980 roku?
-W 1980 roku UNITRA-UNITECH liczył około 300 członków na 500 pracowników. Wydarzenia stoczniowe w Gdańsku skłoniły ludzi do zawiązania grupy inicjatywnej.  Grupa ta doprowadziła do powstania komisji „Solidarność”, którą zarejestrowano pod numerem 722 w Regionie Mazowsze. Ludzie masowo zapisywali się do „Solidarności”. Zaczęto przygotowywać się do wyborów  zarządu komisji zakładowej. Zgłosił się do nas pan Krzysztof Lorenc, który powołał komisję w spółdzielni mieszkaniowej „Jubilatka”, z propozycją stworzenia międzyzakładowej komisji, dzięki której miałaby się rozwijać „Solidarność”. Członków przybywało w szybkim tempie, a związek rósł w silę i potęgę.  W zakładzie odbyły się wybory, na których wybrano przewodniczącego i zarząd komisji. Przewodniczącym został Krzysztof Kluczek. W  zarządzie było 7 osób, które podjęły działania typowo związkowe, dotyczące ludzi pracy. Chodziło o podwyżki dla pracowników. Wszystko powstawało w wielkim trudzie.
-W jakich okolicznościach i kiedy został Pan członkiem Oddziału NSZZ „Solidarność w Makowie Mazowieckim?
-Członkiem Oddziału NSZZ „Solidarność” zostałem od  razu,  podczas tworzenia się inicjatywnej grupy. To było we wrześniu w 1980 roku.
-Jaki był Pana udział w przygotowaniu i przeprowadzeniu uroczystości poświęcenia sztandaru „Solidarności”, jak przebiegała ta uroczystość?

-Podczas uroczystości poświęcenia sztandaru „Solidarności” zajmowałem się służbą porządkową. Chcieliśmy uniknąć prowokacji, które miały miejsce w Polsce. Robiłem również ołtarz, ponieważ ceremonia miała miejsce na stadionie. Odczytałem tekst ślubowania dla związkowców. Myśli i idee, żeby ufundować sztandar ukształtowały się podczas spotkań zarządów międzyzakładowego  komitetu, na czele którego stanął pan Romuald Frydrych. Gdy przedstawiono projekt sztandaru od razu powstała inicjatywa uroczystości poświęcenia. Długo debatowano na temat,  jak ma to wyglądać. Sztandar był haftowany w Makowie przez panią Obidzińską i został poświęcony 3 października 1981 roku na stadionie przez Biskupa Płockiego. Każda komisja ( było ich 24) otrzymała ze swoim numerem srebrny gwóźdź, który wbito w drzewiec sztandaru. W poczcie sztandarowym byli: chorąży Wojciech Kwiatkowski z WAREL-u, Tadeusz Lipiński z POM-u i Tadeusz Widomski ze ZREMB-u. Na uroczystości wystąpił chór ze Studium Wychowania Przedszkolnego w Makowie Mazowieckim pod kierownictwem pana Ryszarda Tyczyńskiego.
-Kiedy dowiedział się Pan o wprowadzeniu stanu wojennego?
- O wprowadzeniu stanu wojennego dowiedziałem się w sobotę 12 grudnia 1981 roku o godzinie 23, kiedy do moich drzwi zapukała milicja i SB. Zostałem wtedy aresztowany pod zarzutem niezgodnego działania z linią partii. Wtedy też zakazano prowadzenia działalności  związkowej.
- Był Pan inwigilowany. Na czym polegała w Pana przypadku inwigilacja?
- O godzinie 3 nad ranem zostałem wypuszczony z aresztu. Wiedziałem, że zwożą wszystkich na komendę. Okazało się, że z komendy ludzie byli wywożeni do Ostrołęki. Natychmiast skontaktowałem się z panem Romualdem Frydrychem i Ryszardem Świętochowskim. Udaliśmy się 5-6 osobową grupą do pana Kazimierza Kobylińskiego. Po krótkim spotkaniu poszliśmy na plebanię do księdza Śliwki, który -  podczas porannej mszy o godzinie 7 -  poinformował o  wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce. W kościele słychać było jeden szloch. Potem wróciłem do domu, a moi koledzy próbowali wywieźć majątek związkowy. O godzinie 12 zostałem ponownie zabrany przez milicję i trzymano mnie na komendzie do późnych godzin nocnych. Wielokrotnie podtykano mi do podpisania papier, który mówił o tym, że nie będę prowadził działalności przeciw Polsce. Nigdy go nie podpisałem. Zastanawiałem się nad opuszczeniem kraju, tak jak moi koledzy, jednak gdy dowiedziałem się, że mogę otrzymać paszport tylko w jedną stronę, zrezygnowałem. Postanowiłem działać w podziemiu. Zająłem się zbieraniem pieniędzy dla rodzin, których ojcowie zostali internowani. W pierwszym etapie były to paczki dla dzieci. Walczyłem o prawdę i przywrócenie „ Solidarności.”  W domu miałem około 20 rewizji. Każdego kto się ze mną spotkał,  czekała rewizja. Po nawiązaniu kontaktu z podziemiem warszawskim rozpoczęła się działalność ulotkowa i plakatowa. W Makowie były miejsca, do których docierała prasa podziemna roznoszona przez pracowników zakładu pracy.
- Czym zajmował się Pan w nowej rzeczywistości, czyli od 1989 roku?
- Gdy powstał okrągły stół to 1 maja 1989 roku razem z kolegami rozpoczęliśmy reaktywowanie związku „Solidarność”. Uświadomiłem sobie, że to nie tylko związkowa działalność, lecz i walka z totalitarnym systemem. Udało nam się reaktywować „Solidarność.” Nasze istnienie rozpoczęliśmy mszą świętą, następnie przeszliśmy pod pomnik na ulicę Moniuszki. Policja robiła zdjęcia, wszystko było obstawione i działo się pod dużą presją.
- Dlaczego obecnie jest tak mało członków „Solidarności”?
- Myślę, że składa się na to  kilka czynników. Zaczęto likwidować zakłady pracy, stan wojenny wzbudził w ludziach strach, który pozostał w nich, były protesty, a niektórzy ludzie nie do końca wierzyli w wiarygodność „Solidarności”.

Dziękujemy Panu za udzielenie wywiadu. Dla naszego pokolenia to są zupełnie nowe fakty z historii naszego miasta. Życzymy wiele zdrowia i realizacji swoich pasji na emeryturze.

Rozmawiały i napisały: Edyta Hubska i Monika Chodyna. 


Z makowskim sztandarem "Solidarności" posłowie: Aleksander Małachowski i Józef Gutowski,
senatorowie Henryk Zbigniew Wilk i Jan Chodkowski.

Wywiad przeprowadzono 17.02.2012 w mieszkaniu państwa Wilkowskich.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz